RakPiersi  >  Społeczność  >  Dzienniki  >  Joanna Grzelka-Kopeć - Idzie rak  >  Lipiec 2003

Joanna Grzelka-Kopeć - Idzie rak

Drukuj
Wyślij na adres e-mail
A A A

połowa lipca 2003 roku

Nareszcie. Słońce, morze nieprzyzwoicie ciepłe, lekka bryza od morza. Z tarasu hotelu przecudnej urody widoczek: Olimp sięgający chmur. Moja ukochana Grecja. W końcu tu jestem, po sześciu latach tęsknoty. Chłonę atmosferkę tego boskiego kraju. Jak mawiał „poeta”: tu mi dobrze, tu mi ciepło, tu się mogę rozmnażać... No może rozmnażanie sobie odpuszczę! Nie te lata. Uwielbiam spokój Greków, ich gościnność, otwarte serca, morze, góry, starożytne klimaty i oddech bogów Olimpu na plecach. Czuję, że żyję. Mój Ślubny kręcił nosem: już tam raz byliśmy, ale padł pod naporem koalicji: Ślubna i Młoda. On wolałby norweskie fiordy (po moim trupie, mam dość zimna w kraju) i moczenie kija w wodzie (czytaj: robak uczy się pływać). On to jednak nazywa wędkowaniem. Ale dał się skusić i chyba nie żałuje. Odpoczywa, aż widać. Młoda nie daje się wyciągnąć z morza, zżera codziennie wiadro lodów, zaczyna przypominać nastoletnią Mulatkę i jest zdrowa jak rzepa. Żadnych kaszelków, duszności, bólu gardła. Sielanka.
I guzik mnie obchodzi, że te dziesięć dni raju będę spłacać do następnych wakacji. Warto!!!

kilka dni później...

Jak zwykle po porannej dawce jakże szkodliwych, ale jakże przyjemnych promieni słonecznych (dlaczego wszystko co miłe musi być zaraz szkodliwe?) i moczeniu brązowiejącego ciałka w słonych wodach morza Egejskiego wracamy do hotelu. Kostas (rewelacyjny Grek po sześćdziesiątce, właściciel hotelu) serwuje mi tradycyjnie pysznościowatą frape (mrożoną kawę) i frunę pod prysznic.
Wakacyjny dzień jak co dzień.
Do tej chwili.
Odruchem Pawłowa przejeżdżam opuszkami palców po piersiach – na wszelki słuczaj... CHRYSTE!!! To nie może być prawda! Sprawdzam jeszcze raz. Prawa czysta. Teraz lewa. O Boże, jest! Groszek. Twardy. Jednoznacznie wyczuwalny, usuwający się pod palcami.
Matko Boska – mam guza w lewej piersi!!!
Pełna histeria. Ryczę pod prysznicem jak ciężka idiotka. Ręce mi się trzęsą.
Co robić? Jezu! Co robić?
Nie, to nie może być prawda. Mnie to nie mogło się przydarzyć. Za co? Dlaczego? Sprawdzam jeszcze raz. Niestety nie zniknął.
Jest.
Ślubny – nieświadom otchłani mojej rozpaczy – zasnął snem sprawiedliwego, a ja... płakałam do świtu. Wyryczałam się do spodu...

dzień następny...

Nie chciałam rodzince psuć ostatnich dni wakacji, ale nie wytrzymałam napięcia i kazałam Ślubnemu zweryfikować swoje odkrycie. Może mi się wydaje?! No nie, nie wydaje mi się! Ślubny lekko pobladł, ale swoim zwyczajem emocje chowa głęboko pod skorupką spokoju. Jest. Groszek. Dobrze, że pojutrze wracamy do kraju. Odechciało mi się wszystkiego. Mojej ukochanej Hellady także. Do domu. Do doktora.

druga połowa lipca...

Jak tylko wyspałam się porządnie i zmyłam podróżny brud (dwa dni w autokarze robią swoje) zadzwoniłam do doktor Moniki, mojej lekarki rodzinnej. Umówiłam się tego samego dnia wieczorem. Wyszłam od niej ze skierowaniem do chirurga i obrazem konsternacji na twarzy doktor Moniki w pamięci. Jej też się to nie podoba. Nic dziwnego – śliczne to nie jest!
Po tygodniu (mam fuksa) jestem w gabinecie chirurga – doktora Marka. Obmacał, pokręcił głową i rzekł:
- Wiesz co mała, ja to jestem doktor – podobno niezły – ale od łękotek i gnatów. Poskładać połamane to chętnie, ale od cycków jest Poradnia Chorób Sutka. Kształciły się doktory po Amerykach, dostały aparaty do super biopsji, to niech się chłopaki habilitują na twoim cycku.
Dostałam skierowanie do Kliniki i zaczęły się schody...
W rzeczonej Klinice dostąpiłam audiencji u rejestratorki medycznej. Cóż, że dziewczę miłe nawet i ładniutkie, kiedy terminy na audiencję u doktora są najwcześniej na... KONIEC LISTOPADA! Ludzie, przecież jeśli to jest to, o czym myślę, a o czym boję się nawet powiedzieć głośno, to zdąży mnie to do tego czasu zeżreć z butami! Ratunku! Panienka przybrała myślący – z odcieniem życzliwości – wyraz twarzy i... wymyśliła!
- Ile pani ma lat – zapytało dziewczę.
- Czterdzieści – rzekłam.
- Skończone? – dociekało dziewczę.
- Tak, w styczniu – odparłam nieco zdziwiona, bo co ma moja nieszczęsna czterdziecha do guza w lewym cycku?!
- To świetnie (jak dla kogo – pomyślałam zjadliwie) – ucieszyło się wyraźnie dziewczę i widząc postępujący obraz zidiocenia, malujący się na mojej twarzy – dodało:
- Bo widzi pani, terminy konsultacji są na koniec listopada, ale zrobimy to inaczej. Ruszył właśnie program przesiewowego, profilaktycznego badania mammograficznego dla kobiet po czterdziestym roku życia. Mogę panią zapisać na mammografię na 14 sierpnia. Po mammografii wyjdzie, że ma pani guza w lewej piersi i że jest to sukces programu, no i wtedy się panią zajmą z mety.
No proszę! Ładna, miła i w dodatku myśli!
Dwa tygodnie to nie cztery miesiące. Jakoś wytrzymam. Do listopada zdechłabym jak amen w pacierzu, zapewne w przytulnym szpitalu psychiatrycznym. Postanowiłam podkarmić dziewczę dużą ilością czekoladek, co uczyniłam. Okrutnie się dziewczę krygowało, poczerwieniało, ale przyjęło bombonierę – giganta, bom okrutnie zdeterminowaną była w swym zamiarze odwdzięczenia się za jej dobre serce. Wzięłam karteczkę z terminem mammografii i lekko uspokojona pognałam w domowe pielesze, nie wychodząc z podziwu nad sprytem i życzliwością zupełnie obcego mi dziewczęcia.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady