Dzienniki z okresu choroby Pani Stefanii z Gdańska

Drukuj
Wyślij na adres e-mail
A A A

wtorek, wrzesień 99
wizyta u fryzjera (Pawła prezent urodzinowy) bardzo poprawiła mi nastrój,
z powodu trzęsienia ziemi odwołano wycieczkę Dominiki do Grecji

czwartek, wrzesień 99
bóle nie ustępują, mam gorączkę, podejmujemy decyzję: trzeba jeszcze wyjaśnić sprawę u lekarza ginekologa,

piątek, wrzesień 99
specjalista może przyjąć mnie dopiero za dwa miesiące!, pożyczam pieniądze...
diagnoza doświadczonego specjalisty brzmi: pod względem ginekologicznym jest wszystko w porządku, należy jeszcze wykonać USG, oczywiście prywatnie (tylko doświadczeni lekarze na dobrym sprzęcie potrafią właściwie ocenić stan rzeczy)
gdyby nie moja intuicja...
diagnoza następnego specjalisty: guz wielkości mandarynki, pilne skierowanie na operację, błąd lekarza - stracone dwa miesiące...
Ca (markery nowotworowe) - prawie 600 jednostek!
(Patrycja telefonuje do lekarza, który stwierdził, że ginekologicznie wszystko jest w porządku... lekarz, którego strofuje oświadcza, że przyjmuje uwagi z pokorą..., moja mała Patrycja! - poucza lekarza, żeby lepiej się przykładał...) może to komuś pomoże...
lekarz niestety potwierdza moje obawy - prawdopodobnie przerzuty, jestem teraz naprawdę przerażona, stawiam pytania - właściwe nie wiem komu - czy to już?, tak szybko?, tyle planów!
czasami przebiega myśl: przecież nikt nie obiecał mi życia do... końca życia!
mam uczucie straconych dni, lat...
właściwie nic się nie zmieniło - przedtem życie też było niewiadomą, (a żyło się tak leniwie!),
teraz kiedy słyszę tą straszną diagnozę zaraz włączają się pretensje, targi...
chyba znam odpowiedź dlaczego przez te wszystkie dni zajmowałam się tyloma sprawami, przeważnie drobiazgami - łatwiej nie myśleć o zagrożeniu...

sobota, wrzesień 99
zamiast do Grecji Dominika wyrusza na wycieczkę do Włoch,
zbierałyśmy pieniądze cały rok,
jest bardzo, bardzo szczęśliwa
śpiewa J.Cocker, B.Springsteen...

wtorek, październik 99
szpital, nieświadome pytanie o profesora skierowane do młodszego rangą lekarza działa jak zaklęcie, lekarz bowiem bierze mnie za znajomą profesora - natychmiastowe badanie, miejsce na sali za kilka dni, osobiście zjeżdża ze mną założyć mi kartę,

środa, październik 99
szpital, na sali nawet nie jest smutno, w końcu kilkanaście przeważnie młodych „charakterków", badania, czekamy, obchody lekarzy, czekamy, modlimy się, żartujemy, zawiązują się tymczasowe przyjaźnie...
dopiero śmierć naszej starszej koleżanki zmieniła nasze nastroje do tego stopnia, że piszemy przed operacją testament, namaszczenie...

czwartek, pazdźiernik 99
operacja, mam wielkie szczęście - operował mnie profesor - świetny specjalista i wspaniały człowiek!,
budzę się, pierwsza myśl - jak boli życie!
operacja w marcu to nic w stosunku do tego jak czuję się teraz,
jednak każda godzina przynosi ulgę (tylko marzenia o wiśniach w kompocie i o czerwonej oranżadzie to tortury) i te zwycięstwa - mogę unieść się na łóżku! wypić łyk wody! sama umyć się, w końcu: święto - prawdziwy obiad, i te wizyty bliskich, wszystkie te dobre rzeczy, kosmetyki, album o Prowansji, cieszę się wszystkim jak dziecko...
tylko coraz częściej: do domu, do domu...
profesor zdecydował - chemię będę pobierała jeszcze w szpitalu - najlepiej działa w pierwszym tygodniu po zabiegu,
opieka profesora jest fantastyczna!
mam do niego wielkie zaufanie

Już tylko bal...
Była noc.
Długa biała noc.
Biała sala.
Biały sen.
Ktoś dał propozycję
nie do odrzucenia,
okaleczył mnie.
I wtedy mówiąc
więc żyjesz
zaprosił mnie na bal.
Choć tak bardzo chciałam
nie obudzić snu
zgodziłam się.
...więc tańczę
...więc kocham
...więc żyję.

czwartek, październik 99
co za los - w szpitalu, tylko na innym oddziale jest moja bratowa, jest jednak „na chodzie", jaka kochana, wiernie mi towarzyszy, dzięki niej strach jest mniejszy...

piątek, październik 99
jestem w drodze do domu, po kilku tygodniach - widzę ten normalny, wkurzający mnie dotąd świat - tramwaje, samochody, dzieci, lecz - drzewa - powtarza się scena sprzed kilku miesięcy, tylko teraz drzewa gubią liście...
/ liść przed liściem ucieka, liścia liść goni,
jakby jeden drugiemu chciał powiedzieć:
zaczekaj złociutki - zaszeleszczę jeszcze.../


wtorek, październik 99
diagnoza profesora: nowotwór jajnika, nowotwór otrzewnej..., nowotwór.... (jakby jeden nie wystarczył)
decyzja profesora: chemia, przez sześć miesięcy, silna, rokowania poważne, jeszcze do mnie nie dociera jak poważnie sprawy się mają, zawsze tak jest, nawet słowa profesora „rokowania poważne" odbieram tak jakby to dotyczyło poważnej grypy!
tak czy inaczej - poza cierpieniami fizycznymi nie cierpię zbytnio,
profesor wzywa mnie do siebie - badania histopatologiczne: to nie rak jajnika - rak piersi z przerzutami, okazuje się, że ten typ nowotworu lepiej się leczy, też nie brzmi najlepiej, znaczy jednak, że mam większą szansę...

czwartek, październik 99
chemia - już w innym szpitalu, prowadzi mnie dobry specjalista i życzliwy człowiek,
dziwne uczucie: chemia ma mnie uratować, a ja czuję lęk kiedy płynie w mojej krwi, tak jakbym świadomie, dobrowolnie niszczyła swój organizm, muszę to opanować!
najgorsze są pierwsze dni po każdym cyklu: osłabienie, ciągłe uczucie podwyższonej temperatury, brak apetytu, a właściwie - nie toleruję wielu potraw, wszystko ma inny, okropny smak!
coraz więcej leżę, brakuje mi sił

wtorek, listopad 99
jak się tego spodziewałam wychodzą włosy, są wszędzie
telefon od kuzyna Maćka E. sprawił mi przyjemność, to bardzo kulturalny, życzliwy człowiek
Patrycja kupiła mi same dobre rzeczy: owoce, oliwki, sok buraczany i pomidorowy, zasięgam języka: powinnam jeść wszystko co zawiera witaminę C, podnosi ona poziom utraconych w wyniku chemii leukocytów, a tym samym odporność organizmu...

środa, listopad 99
kolejna chemia, jest ze mną Patrycja (już studiuje) i Paweł,
dzisiaj zaczęły się kłopoty z żyłami, podłączenie kroplówki zajęło pielęgniarce pół godziny, po pewnym czasie na podłodze tworzy się kałuża, lekarstwo wycieka poza przewód, poproszona pielęgniarka ignoruje to, dopiero ta z następnej zmiany zakłada mi prawidłowy, z większym otworem wenflon, lekarstwo, które powinno „płynąć" dwie godziny otrzymuję - sześć!, jestem nieźle zmęczona, w końcu pielęgniarka decyduje - „zostało niewiele - odłączamy kroplówkę", wyjątkowo słaba zwlokłam się z łóżka, przygotowuję do wyjścia, lekarz krzyczy:„gdzie pani wychodzi ?, „czy pani wie, że to lekarstwo oblicza się do dziesiątego miejsca po przecinku?! - (a to lekarstwo, które wyciekło na podłogę?!), gdybym wiedziała, że będą takie kłopoty, przyszłabym lepiej przygotowana...
inny przykład: pielęgniarka na kolejną prośbę, żeby zwróciła uwagę na obrzęk, lekceważy to, następnego dnia - poza „normalnym" bólem - nie było miejsca żeby założyć wenflon!
jednak największe moje zdziwienie jest wtedy, kiedy przy kłopotach z podłączeniem kroplówki pielęgniarka nie używa rękawiczek!,
kiedy ją pytam czy nie boi się zakażenia żółtaczką, aids..., odpowiada: "nie,- mam nadzieję, że chory powie mi o tym(!)
nie można powiedzieć, że wszystkie pielęgniarki tak postępują, lecz często pacjent cierpi z powodu niedouczenia personelu lub zwykłego lenistwa i... braku kultury niektórych lekarzy, a może przyczyna jest prostsza: byli na wagarach, kiedy leciał ten temat...
myślę, że wiele z tych osób, które spotkałam (i nie tylko ja) nie powinny wykonywać swojego zawodu, po prostu nie lubią go

piątek, listopad 99
Danka P. - kolejna koleżanka ze szpitalnej sali nie żyje,
dzisiaj dotarła do mnie ta smutna wiadomość, nie mogę w to uwierzyć - odeszła w najpiękniejszym okresie życia, piękna, miła, pogodna kobieta...
nie mogę zasnąć...teraz wiem dlaczego nie staram się utrzymać kontaktu z moimi koleżankami ze szpitala...

sobota, listopad 99
w łazience przeżywam mały szok! - włosy wychodzą garściami, muszę coś z tym zrobić...
jestem w zakładzie fryzjerskim, jest wcześnie rano, poprosiłam, by fryzjerka uporządkowała to, co zostało, czuję się brudna i skrępowana!
młoda, sympatyczna dziewczyna zwyczajnie uprzejmie mnie traktuje i prosi żebym bez skrępowania przyszła jak tylko będę potrzebowała...

poniedziałek, listopad 99
ciężki dzień, wstrętne czerwone krople chemii kapią leniwie, płaczę,
nie pociesza mnie to, co mówią lekarze, że to wynik działania chemii,
pani doktor siedzi już przy mnie chyba godzinę, rozmawia ze mną, jest ciepła i bardzo, bardzo cierpliwa...
dostałam kropelki na uspokojenie, ale zamiast pomocy - wszystko jest czarne, wszystko boli, dlaczego ja, jeszcze tyle nie załatwionych spraw, itd. itp...
nawet nie mam wyrzutów sumienia, że ją tak długo zatrzymuję...
Paweł pilnuje mojej wagi, jest w porządku, wyniki również...

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady