RakPiersi  >  Aktualności  >  Publikacje  >  Popularno-naukowe  >  Numer jeden

Publikacje



 
02/12/2008

Numer jeden

_NOT_EXISTS

Centrum Onkologii w Warszawie jest najlepszą placówką onkologiczną. Pacjentom brakuje w nim jednak ciepła i bardziej osobistego podejścia lekarzy.

Drukuj
Wyślij na adres e-mail
A A A

19 listopada 2001 09:00, ostatnia aktualizacja 02 grudnia 2008 11:42

To fabryka lecząca nowotwory - tak mówi się o Centrum Onkologii w Warszawie. Każdego roku z przychodni onkologicznej korzysta 200 tys. osób. W szpitalu leczy się ponad 20 tys. chorych.

W labiryncie korytarzy wielkiego, socrealistycznego gmaszyska na dalekim Ursynowie pielęgniarki i lekarze nieustannie pytani są o drogę. Odpowiadają, ale w ich głosie wyczuwa się zniecierpliwienie, czasem zdenerwowanie.

- Jak tu obco i przygnębiająco, pomyślałam, gdy po raz pierwszy stanęłam w drzwiach przychodni Centrum - wspomina pacjentka, Dorota Mielcarek.

Na szczęście do onkologa nie trzeba mieć skierowania. Tu może przyjść każdy, kto podejrzewa, że jest chory, lub u kogo już stwierdzono nowotwór. Do Centrum przyjeżdżają chorzy z całej Polski.

Codziennie kłębią się tu tłumy. - Na pierwszą konsultację czekałam pięć, może sześć godzin. Wiedziałam, że mam w piersi 2-centymetrowy guz i że trzeba go jak najszybciej usunąć - opowiada Dorota. Pacjentom czas w przychodni dłuży się niemiłosiernie. Jedni opowiadają o swojej chorobie, inni przeważnie milczą - być może chcą uciec myślami od tego miejsca, od tego, co ich tu spotka.

Strach bliski paniki udziela się każdemu, kto czeka w poczekalni. Bo niektórzy pacjenci-weterani bez skrępowania dzielą się swoimi doświadczeniami. Lekarze też nie bawią się w sentymenty.

"Nie mam dla pani dobrej wiadomości" - usłyszała od onkologa Dorota. Trwające kilka sekund milczenie, które potem nastąpiło, wydawało się wiecznością. Nogi jej się ugięły, serce zamarło.

"Czy mógłby pan doktor jaśniej...?" - zapytała nieśmiało.

"To jest nowotwór złośliwy" - odpowiedział lekarz, zlecił dalsze badania i poprosił następnego pacjenta.

- A ja bym chciała, aby taka rozmowa trwała dłużej. Chciałabym zostać potraktowana szczególnie, dowiedzieć się wszystkiego o leczeniu, bólu, a nawet o objawach, których w porę nie dostrzegłam - opowiada Dorota. A tu nie ma czasu. Kiedyś pewien lekarz przyznał, że jednego dnia przyjął 60 pacjentów.

Na operację Dorota musi czekać trzy, może cztery tygodnie. Tak dużo jest pacjentek. - Jak miałam się czuć, kiedy od jednego lekarza usłyszałam, że "trzeba się spieszyć", a od drugiego, że "czas odgrywa niezwykle istotną rolę w efektywności leczenia, ale niestety trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo na razie nie ma wolnych miejsc na oddziale". Na szczęście nadal mogłam pracować - mówi Dorota. I dzięki temu przetrwać ten trudny czas oczekiwania.

Została zoperowana wcześniej, bo ktoś wypadł z kolejki. Czekała "tylko" dwa tygodnie. Przed zabiegiem chirurg dr Zbigniew Mentrak rozmawiał z nią niezwykle kulturalnie, szczerze, wyczerpująco i w cztery oczy. Zaproponował tzw. operację oszczędzającą, czyli usunięcie guza i węzłów chłonnych, a zachowanie piersi. Dodał jednak, że ostateczną decyzję podejmie podczas badania śródoperacyjnego. W zabiegu będzie uczestniczył specjalista brachyterapii - dokładnie obejrzy miejsce wokół wycinanego guza, później będzie je naświetlał. Wszyscy: chirurg, radioterapeuta i chemioterapeuta wspólnie podejmą decyzję, jaka ma być kolejność leczenia pacjenta. - Jadę na zabieg. Narkoza. Nie wiem, czy obudzę się z dwiema czy jedną piersią. Nic już nie wiem - wspomina Dorota.

Gdy leżała w czteroosobowej sali, po raz kolejny uderzył ją ten bezosobowy tłum przewijający się przez Centrum Onkologii. W Klinice Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej kobiety spędzają od pięciu do siedmiu dni. Wychodzą ze szpitala ze szwami, z drenami (rurkami odprowadzającymi do zbiorniczków chłonkę spływającą z miejsc po wyciętych węzłach chłonnych). Byle szybciej, bo czekają następne, przerażone, niepewne jutra.

Pierwszą noc po operacji dyżurowała przy Dorocie wynajęta pielęgniarka. Jak wszystkie, miła, sympatyczna, kompetentna. W Centrum to właśnie pielęgniarki i rehabilitantki mają najwięcej czasu i cierpliwości dla pacjenta. Pogadają, pocieszą.

Szpitalne życie toczy się jednak nie wokół łóżek, lecz na korytarzu - bo lekarz każe spacerować, by jak najszybciej odzyskać sprawność, lub w pobliżu telefonu - bo to najszybszy kontakt z normalnością, ze zdrowiem. Jest jeszcze jeden łącznik ze światem zewnętrznym: kawiarnia na parterze. Stoliki i krzesła z poprzedniej epoki. Za to niezwykle sympatyczna obsługa, świetne i tanie jedzenie. Przy stolikach siedzą chorzy otuleni szlafrokami i zdrowi ubrani w "ciuchy cywilne".

Kilka tygodni po operacji Dorota rozpoczęła chemioterapię. Na zabiegi przeznaczono kilka pokoi. W każdym jest po sześć łóżek i stojaki do kroplówek na truciznę - ona ma dobić raka. Dorota była zaskoczona, gdy lekarz spytał: "woli pani >>chemię<< żółtą czy czerwoną? Ta druga jest mocniejsza i terapia trwa krócej, ale wypadają włosy".

- Jeśli nie mamy 100 proc. pewności, jaki cytostatyk dla tego właśnie pacjenta będzie lepszy, dajemy mu wybór. Niech sam powie, czy woli leczenie dłuższe i mniej dokuczliwe, czy chce mieć to wszystko szybciej za sobą, ale po leczeniu bardziej agresywnym - tłumaczy prof. Marek Nowacki, dyrektor Centrum Onkologii.

Nie wszyscy mają tyle szczęścia co Dorota. Zasłyszana na korytarzu rozmowa - chemioterapeutka do pacjentki: "Zgadza się pani na chemię?". "No chyba tak - odpowiada z wahaniem pacjentka - ale jak to będzie?". "No jak to? Włoski wypadają, paznokcie się psują i są wymioty". Niektórym lekarzom wydaje się, że pacjent wie już wszystko o chorobie. Rak to główny temat korytarzowych rozmów. Ale nawet jeśli wie, to chce usłyszeć to jeszcze raz w gabinecie i chce wiedzieć, jak to będzie wyglądało właśnie u niego.

Uważa się, że radioterapia nie boli. Zabieg jest rzeczywiście bezbolesny, ale - i tego nikt nie mówi - skóra przez cały okres naświetlań straszliwie piecze. I to przez dwa miesiące. Nikt też nie mówi, że po chemioterapii wypadają włosy nie tylko na głowie, ale we wszystkich miejscach. Twarz pozbawiona brwi i rzęs wygląda okropnie. Jedyna zaleta: nie trzeba depilować nóg. - Nie wiedziałam, że gdy włosy wypadają, to boli skóra. Nie wiedziałam też, że peruka jest aż tak niewygodna, że drapie, a łysa skóra pod nią swędzi i szczypie - mówi Dorota.

Chwali zabiegi rehabilitacyjne: ćwiczenia, masaże i wodolecznictwo oraz naukę automasażu. Wszystko jest bezpłatne. Spotkania z kobietami będącymi w takim samym położeniu stają się też miejscem wymiany informacji. Tu można dowiedzieć się, gdzie kupić ładną perukę, dobry stanik dla amazonek (czyli kobiet po amputacji piersi), co to znaczy, jak boli tu czy tam. Wszystkie mówią do siebie po imieniu. Pomagają sobie i wspierają się nawzajem. Tu słyszy się pochwały za postępy w rehabilitacji.

Po 15.00 budynek pustoszeje. Zostają lekarze na dyżurach i chorzy, którzy nie mogli wrócić do domu. Pracuje też droga aparatura diagnostyczna i radioterapeutyczna.

- Leczenie onkologiczne jest trudne do zniesienia - mówi Dorota. Trwa kilka miesięcy, jest przykre, może uszkadzać nerki, wątrobę, układ odpornościowy, śluzówki. Niektórych oszpeca, niektórym kobietom odbiera atrybuty kobiecości - włosy, pierś. Łatwiej to wszystko znieść, jeśli się przyjmie, że to cena za życie.

powrót
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady