Blog użytkownika - PLYM

jestem oszczędna, po 6 FEC-ach w trakcie radio i hormono.... . moje motto... . wisi, wisi wisiorek... kuca, kuca kucorek... ...

Kwiecień 2009


25 Kwiecień 2009, 18:39

Mój przyjaciel ma skrzydła




Dokładnie na wprost mojego okna, na komin do sąsiada, wprowadzili się Sigulowie. Ona Pani Rodzinna Sigulowa i on Pan Płetewka Sigul. Przecudnej urody Larus argentatus argenteus co po angielsku oznacza hering gull, potocznie przyjęło się jednak mówić seagull a po polsku mewa srebrzysta. Są to ptaszki duże o długości ciałka około 60cm i rozpiętości skrzydeł nawet do 150cm.
Uwili sobie gniazdko w bardzo sprytnym miejscu, odrobinkę jakby w ukryciu, pomiędzy ceramicznymi rurami wentylacyjnymi wystającymi z murowanego komina. Sam komin jest dość szeroki a to oznacza że zapewniony został odpowiedni pas startowy vel lądowisko o betonowej utwardzonej nawierzchni, niemal jak na porządnym lotnisku. Kalenica główna dachu wykończona gładkim gąsiorem również jest cechą sprzyjającą gdyż stwarza idealne warunki do odbywania spacerów. Po wielu godzinach wysiadywania jaj, krótka wycieczka wzdłuż dachu jest jak najbardziej wskazana choćby w celu rozprostowania płetewek czy przewietrzenia skrzydeł, oczywista sprawa.

Jedno z parki zawsze siedzi w gniazdku, drugie kołuje po okolicy w poszukiwaniu pożywienia. Rewir do patrolowania obejmuje okolice dworca kolejowego, ogródków działkowych, kilkanaście ulic pomiędzy długimi szeregami kamieniczek, rzekę Plym oraz fragment wybrzeża choć akurat nie jestem pewna czy moja parka odbywa loty aż tak daleko nad ocean gdyż prawdopodobnie na tamtym terenie panuje ogromna ptasia konkurencja. Niewątpliwie ma na nią wpływ cała masa tłustych, leniwych turystów którzy przetaczają się pomiędzy terasami widokowymi a przy tym rozrzucają jedzenie po chodniku.
echhhh... gdzie te czasy gdy do spożywanie posiłku podchodziło się z szacunkiem a cały proces konsumpcji odbywał się przy elegancko nakrytym stole i był niejako prywatnym rodzinnym rytuałem. Teraz wszyscy się spieszą, w przelocie wypijaja tylko kawę,  inni zapychają żołądek hamburgerem, frytkami albo rybą usmażona na po raz enty przepalonym tłuszczu. Ludzie żrą, śmiecą a ptaki szabrują resztki. Tak się rzeczy mają.
Mniejsza z tym. Wróćmy do moich przyjaciół sąsiadów.
Wysiadywaniem jajeczek zajmują się na zmianę. Cóż za fascynujący podział obowiązków. Ptasie równouprawnienie. Pan Płetewka ma wolne o poranku w około godziny 8 i na pewno ok godziny 17.30 bo wtedy zawsze przylatuje do mnie odpowiednio na śniadanko bądz kolację. Obiadu nie serwuję gdyż wychodzę z założenia że mogę mu krzywdę zrobić nadmiernym dokarmianiem. Nadopiekuńczość tez bywa szkodliwa. Staram się serwować mu produkty jak najmniej przetworzone przez człowieka stąd też wielce byłam rozgoryczona gdy wybrałam się kiedyś do sklepu i akurat skończyły się szprotki. Co się odwlecze to nie uciecze kupię następnym razem.
Białe, dostojne, eleganckie zataczają koła na niebie czasem wznoszą się bardzo wysoko czasem przelatują tuż nad ulicą. Co jakiś czas przysiadają a to na kominie a to na słupie i kontemplują okolice. Zaobserwowałam że moje seagule nie odlatują zbyt daleko od swojego komina. W warunkach nie miejskich, naturalnych mewy tworzą kolonie lęgowe, które liczą od kilkunastu do kilku tysięcy par. Im liczniejsza kolonia, tym częściej dochodzi w niej do aktów kanibalizmu w stosunku do piskląt innych par. Tłumaczyło by to zachowanie Pana Płetewki który gdy tylko zauważy intruza przesiadującego zbyt blisko gniazda rusza na niego z impetem i jeśli nieporządany gość w porę się nie poderwie zapewne zostanie podziobany a potem jeszcze przegnany hen w przestworza.
echhh mogła bym całymi godzinami siedzieć i patrzeć jak pięknie szybują po niebie, jak poruszają skrzydłami, jak zmagają się z wiatrem i nawet glukanie wydaje mi się interesujące. 

Tymczasem najwyższa pora by zabrać się za obiad. Zamierzałam przyrządzić gulasz wieprzowy a ponieważ że nie lubię poprzerastanego tłuszczem, żylastego mięsa więc musiałam wpierw je oprawić. Zajęcie mało przyjemne. Noże mam tępe więc siłuje się zawsze z mięchem a do tego zostaje mi sporo okrawków, które zwykle trafiają do kosza. Lecz nie tym razem.  Nagle, w mojej głowie zabrzmiała jak dzwon Zygmunta oczywista myśl. Po sąsiedzku mieszka potrzebująca rodzina, wysiadują jajeczka. Podzielę się z nimi. Ogromne by to było marnotrawstwo wyrzucać mięsne resztki do kosza, nieprawdaż.
Jak pomyślałam tak zrobiłam. Już po chwili, stałam przy otwartym oknie w sypialni i wymachiwałam całkiem sporym kawałkiem tłuszczyku. Uznałam że nawoływanie w stylu cip cip cip tiu tiu tiu pozbawione jest sensu, bądź co bądź mewa nijak się ma do kury domowej.  Kilka machnięć ręką nie powinno mi zaszkodzić, wręcz przeciwnie, małe ćwiczenia są jak najbardziej wskazane - pomyślałam. Pozostało jeszcze modlić się żarliwie aby nadleciał ptaszek z komina na przeciwko a nie żaden inny, przypadkowy. Nie miałam bowiem w planach organizować stołówki dla całej okolicznej latającej społeczności gdyż mogło by się to zakończyć niemałym bałaganem. Uzbrojona w cierpliwość czekałam na dalszy rozwój wypadków.  Długo nie musiałam trwać w tym stanie. Coś zafurkotało nad moim oknem i wylądowało. Kilku kolejnych chętnych do poczęstunku kołowało już nad kamienicą glukając głośno wyglądali okazji. Zupełnie nie byłam pewna czy seagull, który właśnie nieśmiało tapał po moim tarasiku to ten, sąsiad Sigul, tak czy siak tylko on zdobył się na odwagę i wylądował 30 cm od mojego okna i za ten wyczyn należała mu się nagroda. Rzuciłam pierwszy kawałeczek, zniknął w całości. Rzuciłam drugi kawałeczek, nie został pominięty. Potem trzeci też się nie zmarnował, kasek czwarty przepadł w sekundę lecz niestety za piątym razem źle wymierzyłam odległość i tłuszczyk spadł niemal tuz przy parapecie. Koleżka ptaszek spojrzał na mnie nieufnie, zastygł nieruchomo w miejscu jakby ważył w swoim rozumku co bardziej się opłaca, zachować bezpieczny dystans czy zaryzykować i chapsznąć jeszcze jeden całkiem spory okrawek.
Te kilka minut zawahania storzyły mi wyborną okazję na to by lepiej się mu przyjrzeć. Na prawej nóżce, pomiędzy pazurkiem zewnętrznym a środkowym płetewki miał delikatnie naderwaną błonkę. Nie była to rana świeża, raczej ładnie zrośnięte stare uszkodzenie, które na szczęście nie stanowiło dla niego utrudnienia ale dla mnie ten drobny mankament stał się cechą rozpoznawczą.
Powolutku, ostrożnie, przytapał odrobinkę bliżej. Najwyraźniej wizja solidnego obiadu przeważyła szalę niepewności, bo cóż po bezpieczeństwie gdy brzuszek pusty.  Wyciągnął szyję niemal jak żyrafa, w oka mgnieniu porwał kawałeczek i frrrr odleciał...
do gniazda na komin sąsiedniej kamienicy!!! więc to jednak był on!!! Udało się udało się!!!
Zawołało moje serduszko donośnie i jak by na znak tej wielkiej radości gdzieś w środku mnie eksplodowało ogromne szczęście, uczucie tak cudowne ze aż trudno je opisać słowami.
ah!! ah!! jutro też przygotuję coś dla niego, może znów zechce mnie odwiedzić. 
Całkowicie oszalałam na jego puncie. Nawet w najśmielszych snach, nigdy, nie marzyłam o tym by zaprzyjaźnić się z dzikim ptakiem i że sprawi mi to tak ogromna radość, a jednak się zdarzyło. Mój przyjaciel Pan Płetewka Seagul odwiedza mnie teraz codziennie.

 


dodaj komentarz

Komentarze [1]

Plymku, Twoj przyjaciel ma skrzydla moj pletwy, hahaha .... wiesz gdzie jestem ! jak to mowia ciagnie wilka do lasu a mnie tu gdzie moje miejsce.
Dodano: 2009-04-28 03:18:36, Autor: Betik.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady