Blog użytkownika - joanna (Joanna )

Mieszka w Małopolsce. Członek Zarządu Krakowskiego Towarzystwa "Amazonki" i administrator internetowej strony ...

Marzec 2009


12 Marzec 2009, 13:06

Skleroza

maj 2008 roku


Pewnego dnia na forum zaistniał temat sklerozy. Wszystkie sobie tłumaczymy, że powodem naszego zapominania jest chemioterapia, czyli zespół tzw. „mózgu pochemijnego”. No na coś trzeba w końcu zwalić! Przecież się nie przyznamy do starości!

A zaczęło się od mojego postu:

No i co mi po czerwonych butkach, jak niedługo zapomnę jak się nazywam. O zaawansowanej sklerozie Wam już mówiłam; zapominam imion, nazwisk a nawet tego, skąd znam osobę, z którą właśnie gadam. Ale dopadła mnie też inna przypadłość, którą nazwałam "skrótem myślowym". A było to tak: siedziałam sobie w salonie przed TV i podumałam sobie, co wstanę, zabiorę pustą szklankę, talerzyk i łyżeczkę i zaniosę toto do kuchni, a potem pójdę do łazienki zobaczyć czy pralka już skończyła pranie. Wstałam, zabrałam rzeczy ze stołu, wyszłam z salonu, i myk... do łazienki. Stanęłam w łazience z tymi garami i zaczęłam się ciężko zastanawiać, co ja z tym majdanem tutaj robię i po jaką cholerę tu właściwie wlazłam?! Zapamiętałam początek i koniec toku myślowego, tzn. cel podróży, bo o pralce zapomniałam! I to wszystko na przestrzeni kilku minut! Sypie mi się pamięć, oj sypie.


Na co Ania natychmiast odpisała:

Asia zakładaj klub zapominalskich. Ja się zapisuję. Też jestem strasznie zakręcona. Portfela z pieniądzorami godzinę szukałam. Już do św. Antoniego oczy wznosiłam, co by mnie oświecił, gdzie toto włożyłam. Nawet do kosza na śmieci zajrzałam, bo kiedyś tam moja "zasłużona renta" wylądowała. I nic, nie ma! Kamień w wodę. Otwieram lodówkę a tam… mój portfel się mrozi...

Gosia dołożyła swoje:

Otóż kiedyś zapomniałam, jaki jest dzień tygodnia i do pracy poszłam nie na tę godzinę, na którą powinnam. Krótko mówiąc miałam tam być już od prawie godziny a nie było mnie. Zajarzyłam dopiero na przystanku! Oczywiście nie było mowy, żeby dojechać i tłumaczyć, że... no właśnie, co powiedzieć w takiej sytuacji, jak bez uprzedzenia przychodzi się ponad półtorej godziny po czasie? Tyle by było razem z dojazdem. Wolałam nie narażać się na kontakt z dyrekcją i niewygodne pytania. Wróciłam więc do domu, zadzwoniłam do pracy, przeprosiłam, że nie dzwoniłam rano i poprosiłam o dzień wolny na (niby) chore dziecko, które już od bladego świtu.... i tu już łatwiej było coś wymyślić. No bo kto by uwierzył i poważnie potraktował prawdziwe wyjaśnienie? Wiedziałam jedno: na pewno nie mój szef.

Po czym znowu ja:

O matko kochana, jakże się cieszę, że nie ja jedna taka zakręcona jestem jak słoik z dżemem. Ale co moi domownicy ubawu ze mnie mają, to szkoda opowiadać. Paskudy i tyle.
Rano, gdzieś koło 9.30 mój Ślubny mnie zapytał jak się nazywa jeden chłopak, co to teraz do wydziału Ślubnego z dochodzeniówki przeszedł, a z Krakowa dojeżdża, com go do pracy 1,5 roku temu przyjęła osobiście? Jacek - tom wydumała od razu, ale nazwisko podałam mu… po 15.00,  w drodze do Krakowa. Zapłon niezły, co?

Grażyna dorzuciła:

No to jednak i ja podam jeden z wielu przykładów. W ubiegłym roku po raz pierwszy zapomniałam o imieninach męża! A on to widział od rana i ani słówkiem na ten temat nie pisnął! Wieczorem, około 19.00 dzwonek do drzwi, otwieram i widzę naszego przyjaciela z żoną . Wystrojeni, z kwiatami, przyszli złożyć mężowi życzenia, tak jak co roku to robili. A ja - w szlafroku, bo właśnie głowę umyłam! Co było dalej to już chyba pisać nie muszę.


Lusia:
 
Ja tez poproszę do tego klubu zakrętasów. Brakuje mi słów, zapominam w połowie zdania, co miałam powiedzieć. Pomylić dni, daty - skąd ja to znam?! Pewnego razu wybrałam się na dyżur (ochotniczka) do szpitala, swój pierwszy. Wstaje rano pogoda straszna, śniegiem zasypało, ale myślę trzeba jechać. Oczywiście drogowców zima totalnie zaskoczyła, korki pioruńskie. Ja tu się gimnastykuje jak dojechać na czas do szpitala, mam być na 10-tą, na stopa jadę, resztę idę pieszo. Ale dotarłam. A tu ciemno głucho wszystko pozamykane. Idę na oddział i co się dowiaduje? Że dziś jest ŚRODA a dyżury są w czwartki. Drobnostka! To se myślę załatwię dziś, wizytę u doktora rehabilitanta. Znowu przedzieram się przez zakorkowane miasto (bo przychodnie mam w drugim końcu Gdyni), czekam grzecznie w kolejce, wchodzę do doktora a tam nie ma mojej karty. Szok. Jak to?! Idę do recepcji wyjaśnić. Owszem mam wizytę w środę… ale za tydzień!

Jola:

Pewien facet, trochę już starszy, zaczynał mieć zaniki pamięci. Kiedyś na spotkaniu z przyjaciółmi u niego w domu zaczął opowiadać, że teraz leczy się u takiego dobrego lekarza, na to goście, że też by chcieli i jak się ten lekarz nazywa:

- No właśnie miałem na końcu języka. Pamiętacie może, był taki grecki poeta, w starożytności, taki ślepy...
- No był, Homer. To co, ten lekarz ma na nazwisko Homer?
- Nie, nie! On napisał taką epopeję, o tym jak Grecy się tłukli pod takim miastem w starożytności, które próbowali zdobyć...
- No tak, zdobywali Troje. To co, ten lekarz się jakoś podobnie nazywa?
Albo mieszka na takiej ulicy?
- Nie, nie, nie! Tam był taki wódz, tych, no, Greków, taki główny...
- Agamemnon?
- O o o! No i on miał brata...
- Menelaosa. Ale co to ma wspólnego z lekarzem??!!?
- Zaraz mówię. I tam był taki wódz trojański, który temu Mene... jak mu tam, uprowadził żonę.
- Aaaa, Parys! Ten lekarz nazywa się Parys?
- Nieeeee! Nie! Ta żona, co on ja uprowadził, to jak miała na imię?
- Helena.
- No właśnie! Helena! Helenkaaaaaaaaa! - woła do żony w kuchni - jak się nazywa ten mój lekarz????



Mirka:

Mnie się też to często zdarza, że sie po coś rozpędzę, staje i nie wiem po co poszłam. Ale to nie jest chyba tylko przypadłość po chemii. W poniedziałek, kiedy zawieźliśmy synka do moich rodziców, mama chciała naszykować wnukowi kanapkę, szuka noża, szuka.... a nóż w lodówce! A mój mąż też w tym tygodniu robił jakieś prace u moich rodziców, no i skończył już, idzie do samochodu, a samochodu nie ma! Ktoś ukradł! Dopiero po chwili mu się przypomniało, że zaparkował z drugiej strony domu. To chyba rychła wiosna sprawia żeśmy tacy roztargnieni.

Beata:

Skromnie powiem: komórka w lodówce!


Gosia:

Niedawno szukam papierosów, które kupowałam razem z dwoma pudełkami pizzy. Pizzę schowałam, ale gdzie moje papieroski? Szukam, szukam... wreszcie znalazłam - oczywiście w zamrażarce razem z pizzą. No i ciekawość, czy się zamroziły, wszak to wyroby tytoniowe? Owszem, na kamień.. Ale palić mi się chciało, więc pomyślałam "zapalę, szybciej się rozmrożą". Jakżem pomyślała, tak żem zrobiła. I wiem już teraz, co to jest "fajka wodna"!


Romka:

Właśnie poczytałam i pośmiałam się, jaką to sklerozę macie i zwalacie na dziury pochemijne. Ja wam powiadam, że takowe przyćmienia umysłu to miewałam już mając dwadzieścia kilka lat. Mieszkałam sama i chyba budzik nawalił, bo poszłam do pracy o 2 godziny wcześniej. Pusto w przychodni, zero ludzi, moja protezownia zamknięta. Obudziłam portiera, który był mocno zdziwiony; co ja tu robię? Dobrze, że blisko mieszkałam, bo mogłam wrócić do domu się kimnąć.
Nie wspomnę ile razy szukałam auta na parkingu. Dobrze, że pilocik działał. Kiedyś  przeleciałam pół osiedla szukając, na której uliczce stoi samochodzik. Kiedyś też  weszłam do obcego auta. Klucz wszedł bez problemu w zamek. Chciałam już ruszać, kiedy zorientowałam się, że tapicerka jakby nie moja.
O bezmyślnie gotowanym żurku z torebki, to chyba opowiadałam? Było to opakowanie zastępcze - takie były w latach 80-tych. Zrobiłam wszystko według przepisu, ale to był przepis na coś zupełnie innego. Wyszedł niezjadliwy klajster.
A rosołek przecedzony prosto do zlewu, bo zapomniałam podłożyć garnek? Oj długo mogłabym opowiadać. Kiedyś Zuzi zapomniałam odebrać z przedszkola. Do dziś ona i ja mamy traumę na to wspomnienie. Tak juz całe życie się meczę.


Magda:

Kochane, ja też mam sklerozę. Kiedyś miałam iść do PZU załatwić sprawę. Podano mi nazwisko, na kogo się mam powołać. Więc się udałam, wyszykowana pędzę na zabicie. No ale gdzie? Do PKO! I proszę panią o podanym nazwisku. Urzędniczka na mnie oczy wywaliła i mówi, że taka to tutaj nie pracuje. Mnie już jakoś sie dziwnie zrobiło, no ale cóż. Jak się opamiętałam to zaczęłam się śmiać.


Ja:

Nasze najnowsze (jeszcze cieplutkie) objawy sklerozy: jedziemy sobie w siedem sztuk dziewczyn forumkowych w pociągu do Poznania i gadamy, gadamy, gadamy. Zeszło na osobę naszej Anny07 kochanej, że przyjedzie, że się cieszymy z tego powodu. Jedna z dziewczyn pyta,  skąd jest Ania, a ja bez wahania gadam:
- wiem, wiem... kurde... zaraz... no przecież wiem... o w mordę.... przecież wiem... na pewno miasto na S ....
Po baaardzo długim czasie (do Poznania siedem godzin drogi), w trakcie zupełnie innej dyskusji, wrzeszczę:
- wiem! Ania jest z Dolic!
Dziewczyny rechotały, aż się popłakały ze śmiechu; S jak Dolice! Tylko do koła fortuny ze mną!
 
Droga powrotna: Teresa ma "na końcu języka" nazwisko onkologa z Krakowa... na pewno na J.... na pewno ...
Tu następuje długi tok myślenia Tereni.... i znów ni z gruszki i z pietruszki (gadka już zupełnie o czym innym), a Terenia radośnie wykrzykuje:  wiem! Rolski !


Marianna:

W związku z przecedzaniem zupki przypomniało mi się, jak w czasach studenckich wróciłam późno z zajęć, wściekle głodna. W domu był tylko barszczyk czerwony w torebce i jajka. To ugotowałam jedno i drugie, nie mogąc się doczekać na konsumpcję. Pokroiłam ładnie jajeczko, a barszczyk wymagał przecedzenia, co też zrobiłam, ale nad zlewem. Do dziś pamiętam to uczucie żalu, gdy spływał do kanalizacji. O aktualnych przypadkach na razie zamilczę, ale do klubu nadawałabym się na pewno.

Ela:

Nasze najnowsze (jeszcze cieplutkie): Kasia chciała policzyć, ile osób ma jechać na dworzec taksówką. Liczy: Maja, Ania, Dunia, Ala i nas trzy to osiem. Beata na to, że źle. To Kasia liczy jeszcze raz: cztery dziewczyny i my trzy - to osiem. Dobrze, że nie zabrała się za dzielenie ile taksówek trzeba zamówić.

I na koniec mój występ z sierpnia 2008 roku, post brzmiał jakoś tak:

A teraz jajo dnia, czyli obraz mojej zaawansowanej, postępującej sklerozy-giganta; wychodząc rano z domu na kontrolę u onkologa, wrzuciłam do torby książkę i tomik, które w drodze powrotnej miałam zamiar zawlec na pocztę, kupić kopertę, celem wysłania do USA do kolegi, co się na „NaszejKlasie” był objawił po latach wielu i korespondencja kwitnie na całego). U onkologa byłam, „macankę” zaliczyłam, pogwarzyłam z panią doktor, capnęłam receptę na Nolvadex i wpakowałam ją do torby, oczywiście do jednej z książek, coby się nie pogniotła. Potem poczta, koperta, adres i poszło. Przychodzę do domu, szukam recepty. Nie ma! Zasuwa sobie recepta do Stanów aż miło. A ja jutro muszę do rodzinnej wyrwać, bo mi dwie tabletki zostały. Ciężki wstyd.



dodaj komentarz

Komentarze [0]

Brak komentarzy
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Historia
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady