Blog użytkownika - joanna (Joanna )

Mieszka w Małopolsce. Członek Zarządu Krakowskiego Towarzystwa "Amazonki" i administrator internetowej strony ...

Marzec 2009


11 Marzec 2009, 13:39

Ostatnia chemia i ... znowu schody!

12 maja 2004 roku

Skończyłam chemię. Dziś był ostatni raz. Jednak radość z tak długo oczekiwanego finału mąci wynik mammografii prawej piersi samotniczki. „Istnieje podejrzenie o mikrozwapnienia” w okolicy odkrytych torbieli, a to,  wiadomo o co chodzi. Tak, już są dwie torbielki. Nie stwierdza się mikrozwapnień, ale istnieje podejrzenie. A to już wystarczy, aby zacząć się bać. Wprawdzie doktor Małgosia jest raczej dobrej myśli; markery i wszystkie inne wyniki są w absolutnej normie i nie przypuszcza, aby podczas regularnej chemioterapii uchowało się coś starego lub wykluło nowego, ale... No i to: „ale”, nie pozwala się cieszyć z końca chemii.

Dostałam skierowanie na konsultację chirurgiczną na Onkologię. Rwę tam jutro ze świtu. Wracam do doktora Piotrusia. Nie chcę horroryzować, ale pietra mam sporego. Żeby tylko udało mi się dostać do mojego chirurga!

Dziś o mało nie padłam na zawał, kiedy zajechałam rano do swojego szpitala resortowego. Musiałam zrobić konsultację ginekologiczną przed rozpoczęciem leczenia Zoladexem (taką decyzję podjęła dr Małgosia). Miałam zresztą skierowanie od doktor Małgosi. Usłyszałam od panienki z okienka, że do ginekologa rejestrują dziś na wrzesień!!!

Przecież to jest chore! Przecież ponad ośmioprocentowy haracz na „bezpłatną” służbę zdrowia ściągają mi z pensji od dziewiętnastu lat w każdym miesiącu, a nie, co kwartał. To, dlaczego mam czekać na przyjęcie do lekarza aż cztery miesiące?!

Oczywiście panienka z okienka mi nie straszna, pognałam do doktor Ewy bez rejestracji. Zero problemów. Oczywiście mnie przyjęła, zbadała, wydała świadectwo konsultacji i od siebie jeszcze zrobiła mi kontrolną cytologię. I jak tu nie kochać ludzi?! Konkluzja: bzdurne, nieudolne zarządzanie resor-tem zdrowia z „góry” i normalni, mądrzy, zapracowani, „ludzcy” lekarze.

A swoją drogą muszę przyznać, że w kontekście opowieści „podgabinetowych” – mam cholernie dużo szczęścia do lekarzy mądrych i normalnych. To, co opowiadają ludzie o traktowaniu ich przez służbę zdrowia (ci z lokatorem chodzącym do tyłu) podnosi włosy na głowie. Dziś spotkałam kobietę po usunięciu nerki (rak) trzy lata temu. Nie dostała żadnej chemii. Obecnie bardzo boli ją noga. Lekarz – chirurg orzekł, że to przerzut do kości i trzeba kawałek kości wyciąć. Nie zrobił żadnych badań! Kiedy kobieta zwróciła się o opinię do onkologa, dostała skierowanie na tomografię komputerową. Chirurg, dowiedziawszy się o ustalonym terminie badania, sklął kobitę jak małego Jasia od szewca i wydarł się, że on żadnych badań nie potrzebuje, bo wie!!! Bóg Ojciec czy jak?! Oj, chyba nie zdzierżyłabym jak amen w pacierzu!


13 maja 2004 roku

Byłam na Onkologii. Czysty horror. Jak zawsze. W rejestracji niekompetentny, bezczelny babol – standard! Nic się nie zmieniło. Nie zastałam doktora Piotrusia, ale dostałam się (po lekkiej awanturze z pielęgniarą) do doktora Jana, równie cudnego doktora, pogodnego człowieka. Obejrzał papiery i klisze, zbadał mnie i skierował klisze do konsultantów od RTG. Wynik za tydzień, w czwartek. Ma już być doktor Piotr. Mikrozwapnienia w prawej piersi, jeśli są, to są bardzo drobniutkie, orzekł dr Jan. Może to być również wina starego mammografu z mojego szpitala. Zobaczymy.


20 maja 2004 roku


Jak przeżyłam ostatni tydzień, proszę nie pytać! Psychoza totalna! Kolejny raz przekonałam się na własnej skórze, że najgorsze jest czekanie. Jechałam na Onkologię jak na ścięcie. Informacja, że druga pierś pójdzie pod nóż – zwalała mnie z nóg.

Jednakże moja kochana doktor Małgosia znów miała rację: cienie na kliszy mammograficznej okazały się rzeczywiście sprawami technicznymi!!! Albo urządzenie już ma dosyć, albo ułożenie piersi do zdjęcia było niezbyt fartowne.

Jest czysto! Nie stwierdza się żadnych zmian patologicznych. Wyfrunęłam z Instytutu pod postacią jaskółeczki i niewiele mnie interesowały zdziwione miny przechodniów; no co, to już nie można podskakiwać jak sześciolatek i uśmiechać się do własnych myśli pełną gębą?! I co z tego, że jaskółeczka ma deko nadwagi i czterdziechę na karku. Natychmiast wykonałam kilka telefonów; do mojej Gosi psycholożki (wrzasnęła z ulgą w słuchawkę coś w rodzaju: „o k., dzięki Bogu”), do Szczotki Asi („a mówiłam kretynko, że wszystko będzie dobrze!”), do Ślubnego („a nie mówiłem!”) i do Mamy („Bóg jest dobry”).

Wszyscy czekali na wieści, a to ewidentny dowód na to, że nie jestem sama. Mam ich wszystkich obok siebie, czuję ich obecność i że nie jestem im obojętna. A to jest cholernie ważne.

Jutro pierwszy zastrzyk Zoladexu. Amok z powodu braku raka w jedynej piersi nie pozwala mi się zbytnio trząść ze strachu. Będę się bała jutro!


dodaj komentarz

Komentarze [0]

Brak komentarzy
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Historia
 
 
 
 
 
 
Blog - Top 10
 
 
 
 
 
 
Login
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
PoradyVideo
VideoPorady